Mój Prąd – moja naiwność

Właśnie widzę tu i ówdzie, że nasz świetnie kulejący rząd ogłosił kolejny rozdział programu „Mój Prąd”. No to opowiem, jak to ze mną było, bo wziąłem udział w poprzedniej edycji…
Kiedy wraz z małżonką decydowałem się na instalację fotowoltaiczną, rządowe zachęty zapewniały, że dostanę zwrot części poniesionych kosztów w wysokości pięciu tysięcy złotych. Zamówiłem ekipę – najpierw przyjechał ich przedstawiciel w celu obejrzenia obiektu, pomiarów i wstępnych ustaleń. Później dostałem dokument z wyliczeniami i projektem planowanej instalacji. Kilka dni później przybył pracownik firmy, która miała zająć się samą instalacją i całą papierologią – w tym wnioskiem o zwrot części kosztów w ramach programu „Mój Prąd”. To od niego dowiedziałem się, że właśnie zmieniono kwotę dofinansowania z pięciu, na trzy tysiące. No cóż – powiedziało się A, trzeba powiedzieć B. Niech będą i trzy tysiące.
Firma instalacyjna spisała się na medal, tylko PGE trochę opóźniło (o miesiąc), ale robotę odebrano, protokół spisano, należność uregulowano. Tylko siąść i czekać na zwrot części poniesionych kosztów.
Minął miesiąc, drugi, trzeci…
– Zajrzę na specjalnie do tego celu utworzoną w Internecie stronę – pomyślałem – i sprawdzę status złożonego wniosku.
A tu jak w beczułce po miodzie u Kubisia Puchatka: im bardziej na tę stronę zaglądałem, tym bardziej mojego wniosku nie było. Czytałem po kilka razy wcześniej otrzymane e-maile z informacją, że wniosek wpłynął, że otrzymał taki to a taki numer – ale na stronie, gdzie mogłem sprawdzić jego status – ani śladu. Na każdy mój e-mail otrzymywałem poradę od robota, bym wszystko sprawdzał na wcześniej wspomnianej stronie.
Podjąłem karkołomną próbę skontaktowania się przez infolinię. Po kilku dniach udało mi się ominąć zasieki zastawione przez telefoniczne automaty i dodzwoniłem się do człowieka.
– Proszę Pana – usłyszałem – mamy tyle wniosków, że to musi potrwać. Proszę cierpliwie czekać. Otrzyma Pan stosowną informację na adres e-mail.
Na moją sugestię, by postawić więcej serwerów i zatrudnić więcej ludzi usłyszałem, że skoro tak się nie dzieje, to nie ma na to środków. Za darmo więc podpowiedziałem, że wystarczy przesunąć środki z etatów ludzi zatrudnionych przy budowie nieistniejącego Centralnego Portu Lotniczego. Zbyto mnie milczeniem.
Moja szanowna małżonka i ja nadal czekaliśmy, bo według podpisanych umów, nasz rząd miał równo rok (od złożenia wniosku) na wypłacenie obiecanych pieniędzy.
A inflacja dopiero nabierała rozpędu.
Jak łatwo się domyślić, tydzień przed upłynięciem ostatecznego terminu – pieniądze wpłynęły.
Wziąłem więc kalkulator i wyliczyłem, że gdybyśmy obiecane w reklamowych spotach pięć tysięcy otrzymali w miesiąc po zainstalowaniu fotowoltaiki, to moglibyśmy kupić opał na całą zimę. Teraz, gdy zwrot skurczył się z pięciu do trzech tysięcy, minął rok od złożenia wniosku, a inflacja wystrzeliła – możemy tegoż opału kupić na… miesiąc.

Niby wszystko poszło zgodnie z umową i przepisami, ale chciałbym przyszłych beneficjentów programu „Mój Prąd” przygotować na taką sytuację, że planowanego zwrotu gotówki nie starczy im nawet na to, by ogrzać się przez całą zimę.
No, chyba że, znając skłonności do nagłych, nocnych i nieoczekiwanych głosowań, rząd przepchnie ustawę, że w Polsce zima trwać będzie… miesiąc.

udostępnij...

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *