System
Kalifornijskie teleskopy wielkości olimpijskiego stadionu daremnie przeczesywały kosmos. Miliardy dolarów ulokowane w bezproduktywne urządzenia wzbudzały coraz większe zniecierpliwienie kongresmanów. Z roku na rok ubywało zwolenników idei poszukiwania pozaziemskich kontaktów. Zaczęto nawet wspominać o zamknięciu tego projektu.
Jerry Hunt, szeregowy pracownik kosmicznego obserwatorium bezmyślnie przeglądał reklamowe bannery i myślał że szkoda by było, gdyby zlikwidowano to przytulne gniazdko. Zarobki nie były tu co prawda oszałamiające, ale też nikt nie wymagał od dyżurnych wielkich poświęceń. Ot – najwyżej nie przespało się co trzeciej nocy, choć i to nie stanowiło problemu. Dyżury były dwuosobowe, więc było się kim wyręczyć.
Jerry właśnie sposobił się do przelotnej drzemki kiedy wirtualny monitor zaczął migać. Po chwili obraz zniknął by pojawić się w formie nieregularnych zygzaków. Głośniki wypełnił szum.
– Znowu awaria. Zlikwidują ten bajzel jak nic – odezwał się do dyżurującego z nim kolegi. – Tom, zobacz. Chyba monitor szlag trafił.
– A bo to pierwszy raz? – odezwał się Tom Kates, trzydziestolatek z niewielką nadwagą. – Zapisz godzinę i wstaw do raportu. Uruchomię awaryjny.
W tej samej chwili na drugim końcu pomieszczenia włączyła się drukarka.
– Ki czort? – Zdziwił się Jerry. – Jeszcze czegoś takiego nie było. Może jakieś zwarcie? Zamkną ten bajzel jak dwa razy dwa… – podszedł do drukarki i stuknął otwartą dłonią. Nie pomogło.
– Wyłącz z sieci – podpowiedział Tom.
Jerry schylił się do gniazdka i osłupiał. Wtyczka leżała na podłodze. Drukarka nadal działała. Wyprostował się i spojrzał na drukowaną kartkę. Papier zapełniał się szeregiem liczb złożonych z jedynek i zer.
– Tom, to nie awaria. Chyba nadają…
Ta noc, mogłoby się zdawać, nie miała końca. Uruchomiono zwykłą w takich przypadkach procedurę. Fałszywe alarmy były na porządku dziennym i dotyczyły głównie obiektów latających. Jednak nigdy dotąd sygnały nie były wysyłane w formie wydruków, w dodatku do całkowicie wyłączonej drukarki.
Po wciśnięciu pomarańczowego guzika prawie niezwłocznie zjawił się Szef, a kilka minut po nim jego najbliżsi współpracownicy. Wszyscy pochylili się nad kartkami gęstego druku. Tom wciąż manipulował przy migającym ekranie. Jerry podszedł do niego i szepnął:
– Wyłącz to w diabły…
– Już dawno wyłączyłem, ale wciąż miga i szumi… Może im powiedzieć?
– Czekaj – Powstrzymał go Jerry. – Do Starego lepiej nie podchodzić kiedy mu tak błyszczą oczy.
Obaj spojrzeli na grupkę uczonych. Widzieli jak Szef podniósł jedną z kartek, potarł czoło i mruknął:
– Może to nieprawdopodobne, panowie, ale uważam, że mamy do czynienia z próbą nawiązania z nami kontaktu. Mało tego; śmiem twierdzić, że owe wydruki są kompletną informacją od istot pozaziemskich. Niestety, nie mam pojęcia jakiego powinniśmy użyć klucza w celu jej odczytania. Może szanowni koledzy coś zaproponują?
Po chwili odezwał się jeden z naukowców:
– Wygląda mi to na system zerojedynkowy, jednak w żaden sposób nie można go odnieść do naszego systemu dziesiętnego… ani jakiegokolwiek innego.
– Otóż to, drogi kolego – potwierdził Szef. – Z informacją w systemie dziesiętnym poradziłby sobie byle komputer. Tu niestety, potrzebny jest inny sposób myślenia.
Wszyscy na powrót wejrzeli w tajemnicze kartki. Nagle dotąd szumiący monitor ucichł, a w miejsce chaotycznych zygzaków pojawiła się liczba 3,14159…
– To przecież „pi”! – wyrwało się Jerremu.
– Panowie! – rzekł Szef. – Oto nasz klucz do zagadki!
Tom siedział ze spuszczoną głową. Kilkudniowy zarost pokrywał mu twarz. Wokół chodził podniecony Jerry i powtarzał:
– Czego marudzisz, głupcze? O czymś takim miliony ludzi może tylko marzyć!
– Chcę do domu – mamrotał Tom.
– Uspokój się, stary! Siedzimy tu raptem od przedwczoraj. Za dwa dni ruszamy, wrócimy za tydzień. Potem będziesz siedzieć w domu jak król! Nie kiwniesz nawet palcem!
– Chcę do domu…
– Odpuść sobie! – nie dawał za wygraną Jerry. – Nie możesz teraz stąd nosa wystawić. To sprawa największej wagi! Tajemnica taka, że nie wolno nawet o niej myśleć! Wytrzymasz parę dni!
– Parę dni! Skąd wiesz, że parę dni? – zapytał Tom.
– Głuchy byłeś, jak Szef mówił, że te zadrukowane kartki to dokładna mapa z którą trafimy do tych kosmitów jak po sznurku?
Tom kiwał zrezygnowany głową:
– Chcę do domu… Zdechniemy ze starości zanim wylecimy z Układu Słonecznego…
– Przestań! – przerwał Jerry. – Oprócz mapy przesłano wzór na nowe paliwo i sposób korzystania z korytarzy czasowych. Dzięki temu obrócimy tam i z powrotem w tydzień!
– Ale ja i tak chcę do domu…
– Wiesz co? Jesteś stara baba! Zabawimy tam chwilkę, weźmiemy co obiecali Szefowi i wracamy. Chłopie: sława, pieniądze, chwała, wywiady. Pieniądze.
– Obiecali coś Szefowi? – zainteresował się Tom.
– Coś tam obiecali.
– Ja chcę do domu.
– Nie martw się. Za dwa dni mają skończyć z tym paliwem i ruszamy.
– Ja nie chcę nigdzie lecieć…
Jerry zdawał się nie słyszeć Toma. Jego myśli wypełniała daleka, kosmiczna przestrzeń.
Statek mknął z niewyobrażalną prędkością mimo że czasowe korytarze pozbawione były przestrzeni. Jerry i Tom mieli wrażenie że to nie oni, lecz Kosmos przemierzał świetlne wieki. Szef przed odlotem tłumaczył, że tak naprawdę nie będą podróżować, lecz umierać i rodzić się kilka razy na sekundę. Za każdym razem w innym wymiarze.
– No właśnie – rozmyślał głośno Jerry. – Musiał w tym być jakiś haczyk. Nie trzeba było nowych pojazdów. Wystarczyło nowe paliwo.
– Oby tylko nam go starczyło na powrót – zaniepokoił się Tom.
– Spokojna głowa. W razie czego kosmici poratują.
Z kalkulacji wynikało, że podróżowali już drugi dzień, więc według zapewnień Szefa powinni byli się zbliżać do celu. Nikt jednak nie wiedział jakie mają być oznaki lądowania. Niewielki iluminator od czterdziestu ośmiu ziemskich godzin pozostawał ciemny.
– Ciekawe jak wyglądają – zamyślił się Jerry. – Czy rzeczywiście są zieloni? – spojrzał na siedzącego nieruchomo Toma i zdębiał. Twarz przyjaciela z każdą chwilą starzała. Jego włosy siwiały, a cera przybierała odcień ziemi.
– Tom! – krzyknął. – Ty umierasz!
Tom podniósł zagubione wśród zmarszczek oczy i szepnął:
– Ty też!
Jerry zerknął za swoje dłonie i znieruchomiał. Dojrzał na nich arterię granatowych żył ledwie skrytych pod prześwitującą skórą. Paznokcie mu rosły jak na filmie z przyśpieszonymi obrotami. Wszystko wskazywało na to, że podróżniczy proces odradzania się uległ zaburzeniu. W uszach narastał szum, a klatka piersiowa zdawała się zapadać pod ciężarem oddechu. Jerry zamknął oczy i ujrzał świetlisty tunel. Powoli zaczynało go ogarniać uczucie błogości. Resztką sił dźwignął powieki i zobaczył Toma. Przyjaciel stał przed nim w pełni sił.
– Jerry! To nie była śmierć!
– Nie? A co?
Tom się uśmiechnął:
– Tak wygląda lądowanie!
– Witam na naszej planecie! – odezwał się czystą angielszczyzną kosmita. – Dziwicie się, że jesteśmy podobni do was i używamy tego samego języka? Jesteście w błędzie. To tylko wasza wyobraźnia. Naprawdę wyglądamy inaczej, a między sobą komunikujemy się telepatycznie. Jednak nie to jest najważniejsze.
– No właśnie – odważył się Jerry. – Chcemy poznać tajniki waszej cywilizacji.
– Nieprawda – przerwał gospodarz. – Wiemy, że przyleciałeś tu dla pieniędzy. A twój przyjaciel z tchórzostwa.
– Ale… – wyjąkał Tom. – Ale Szef kazał nam coś przywieźć.
– Wiem, wiem. Obiecaliśmy klucz do tajemnic Kosmosu. Jednak muszę wam coś najpierw uzmysłowić. Aktualnie wasze, pożal się, komputery, obliczają tryliardowe miejsce po przecinku liczby „pi”, natomiast my – kosmita wskazał złocisty punkt na niebie – budujemy nowe galaktyki. I kiedy już wasze maszyny będą tak liczyć i liczyć, to po paru wiekach dojdą tego, że w liczbie „pi” pojawiać się będą tylko jedynki i zera…
– System zerojedynkowy! Przecież to znamy! – wyrwał się Jerry.
– Żaden system – kosmita wyjął zza pleców pierścień z plastikowej rurki. – Oto cała tajemnica Kosmosu.
– Przecież to… hula-hop! – nie wytrzymał Tom.
– Ech, ludzie! Kiedy wam się daje łatwe rozwiązanie, to twierdzicie że jest ono za proste by było prawdziwe.
– Jak to – bronił się Tom. – Koło jest na Ziemi od dawna!
– No właśnie – zareagował kosmita. – Więc zamiast je przyjąć, staracie się obliczyć.
Jerry rozważał to, co usłyszał. Czuł się jednak nabijany w butelkę. W końcu zapytał:
– No dobrze. A jak to się ma do budowania przez was galaktyk?
Kosmita uśmiechnął się:
– Tak, że my je budujemy, a wy – wyliczacie…
Tom pomyślał, że czas wracać na Ziemię, choć wcale nie miał ochoty na spotkanie z Szefem, kiedy ten, w odpowiedzi na pytanie o nowe systemy, otrzyma od nich dziecinny hula-hop…