Albańskie powroty
Kiedy wracam z kolejnej, motocyklowej wyprawy (więcej na droga.andryszczyk.pl), która zazwyczaj trwa około trzy tygodnie – z rozrzewnieniem witam polskie drogi, znaki, sklepy i mowę. W niepamięć odchodzą trudy podróży, noclegów pod namiotem i jedzenia co bądź. Nawet kultura naszych kierowców wydaje mi się wtedy Wersalem, w zestawieniu z tym, co widziałem np. w Albanii.
Cała gama refleksji nie opuszcza mnie przez całą drogę od granicy do domu. Potem cudowne przywitanie, mnóstwo czułości i myśl, że aby coś docenić, trzeba to, choćby na trochę, utracić. Do czasu…
Do czasu włączenia któregoś z medialnych odbiorników i zobaczenia (usłyszenia) jazgotu polityków, ekspertów od wszystkiego i innych kreatorów rzeczywistości. Za każdym razem czuję się wtedy jak dziecko wracające od kochających dziadków do pijanych rodziców. Za każdym razem doznaję zdziwienia, że tu się nic nie zmieniło.
Ale jest też druga myśl: że świat nadal się kręci, życie trwa, a ten jazgot nie ma na to wpływu. Jedyne do czego służy, to sprawianie wrażenia, że ten wpływ ma. Przecież politycy i tak grają swoje, a mecz kończy się jak w koszykówce – ostatnim rzutem za trzy, na sekundę przed gwizdkiem, czyli wyborami.
Stara to i ponadczasowa prawda, że celem każdego ugrupowania politycznego jest przejęcie i utrzymanie władzy – a te pierdoły o równaniu szans, dbaniu o najsłabszych, pchaniu gospodarki i ratowaniu nienarodzonych, to tylko środki.
Ale czy muszę – aby wyciągnąć swój łeb z tej ogłupiającej pralki – wyjeżdżać aż do Albanii?
Jeden komentarz
Sowa
Na wszystkich wyjazdach motocyklowych wszystko wydaje mi się prostsze. Ludzie których spotykamy i poznajemy na wyjazdach sprawiają, iż wraca mi wiara w dobroć bliźniego, a granice są tak naprawdę sztucznym tworem polityków.